niedziela, 18 października 2015

Trzy: Tak będzie lepiej



Warszawa, kwiecień 1937

Każdy ranek wyglądał tak samo: Hania budziła się tuż po świcie i sprawdzała, czy Lidka ma suchy materac na łóżku, później zaglądała do taty, by podać mu wodę i trochę chleba, na koniec wracała do łóżka i leżała jeszcze kilka minut, chcąc jak najlepiej wykorzystać krótkie chwile wolnego czasu.
Nie lubiła podnosić się z łóżka i przygotowywać śniadania, z reguły zawsze takiego samego. Kroiła chleb, pomidor i ser, po czym zaparzała mocną czarną herbatę. Później szła do Lidki, by ją obudzić, ubrać i nakarmić, na sam koniec przynosiła ojcu jeszcze jajka i bułkę z masłem.
– Dzisiaj wrócisz? – codziennie pytała Lidka, gdy Hania próbowała założyć jej bluzkę.
– Oczywiście, że wrócę – zawsze obiecywała Hania. – Będziesz dzisiaj grzeczna i słuchała się taty?
– Tak – zawsze odpowiadała Lidka, kiwając głową.
Hania plotła młodszej o rok siostrze długi warkocz, związywała go czerwoną wstążką i całowała Lidkę w policzek. To był ich rytuał, zresztą jak niemal każda codzienna czynność – nieważne, czy to były poranne przygotowania, czy wieczorna kąpiel.
Gdy Lidka jadła śniadanie, Hania szła do ojca, który od kilku lat jedynie leżał w łóżku. Żyli w dwuizbowym mieszkaniu, gdzie od dawna przeciekał dach, a w zimie zamarzały szyby. Tata spał na kanapie, która – jakby nie patrzeć – stała w malusieńkiej kuchni, natomiast Hania i Lidka zajmowały nieduży pokoik obok. Znajdowało się tam również malutkie pomieszczenie, którego nie można było nazwać jeszcze łazienką, ale stała tam umywalka z w miarę ciepłą wodą.
– Dzień dobry, tato. – Hania uśmiechnęła się do ojca, który pewnie nie spał już od kilku godzin.
Nakryła go szczelniej kołdrą, zakrywając kikut nogi, którą mu urwało jeszcze podczas Wielkiej Wojny, podała kubek z ciepłą herbatą i usiadła na stołeczku naprzeciwko, mierząc Romana uważnym wzrokiem.
Był to człowiek chorowity i niezdolny do jakiejkolwiek pracy. Gdy jeszcze Hania była kilkuletnim dzieckiem, mieszkali tu z babką, która wszystkim się zajmowała, ale ona w końcu zmarła, zostawiając tę małą rodzinę na pewną śmierć. Ojciec nie mógł już chodzić, gdyż ciężko zachorował, Lidka była przecież upośledzona, więc cały ciężar utrzymywania rodziny spadł na zaledwie czternastoletnią Hanię.
Najpierw pracowała w sklepie u sąsiadki, ale szybko zrezygnowała, gdyż czuła się paskudnie w tamtym miejscu. W wakacje dorabiała na polu we wsi pod Warszawą, ale wkrótce zrozumiała, że nie może zostawiać Lidki samej w domu, więc szukała czegoś w stolicy.
Pracowała w wielu miejscach, ale nigdzie nie gościła dłużej niż kilka miesięcy.
Jednak pewnego dnia zupełnie przypadkiem natrafiła na Stefana Wyszkowskiego. Pracowała wtedy w kiosku z gazetami, a że nie miała klientów, dla zabicia nudy zaczęła śpiewać. Nie sądziła, że miała aż taki talent, by jakiś czterdziestoletni mężczyzna ją zauważył i zaproponował jej pracę w jednej z popularnych kawiarenek rewiowych.
Miała wtedy dopiero siedemnaście lat, ale bez zastanowienia zgodziła się na propozycję Wyszkowskiego. Co prawda praca ta pochłaniała mnóstwo godzin, jednak wysokość wypłaty w pełni wystarczała na wszystko. Hania starała się odkładać jak najwięcej co miesiąc, gdyż marzyła o nowym, większym mieszkaniu, jednak była jedynym żywicielem rodziny i większość oszczędności pochłaniały wydatki na leki dla ojca i Lidki.
Na szczęście do „Warszawskiej melodii” nie miała daleko, musiała przejść zaledwie kilka ulic. Od dziewiątej rano do piętnastej ćwiczyła kolejne piosenki i melodie, później pośpiesznie wracała do domu i gotowała obiad dla rodziny, by o piątej znowu znaleźć się w pracy i porządnie przygotować do występu.
Tak wyglądał co drugi dzień jej życia; miała wolne aż trzy dni w tygodniu. Zawsze wtedy spędzała czas z ojcem na długich rozmowach o jej zmarłej matce; Roman bardzo kochał Elizę i niemal każdą opowieść poświęcał jej osobie. Często czytała też wypożyczone książki, z reguły na głos dla Lidki. Czasami próbowała nauczyć Lidkę pisania lub samodzielnego ubierania się, ale zazwyczaj kończyło się to fiaskiem.
   A gdzie jest Lidka?
– Sznuruje buty, zaraz przyjdzie – odparła Hania, wiążąc woje długie falujące włosy w kolorze miodu w kok z tyłu głowy.
Ostatnio nauczyła siostrę tej z pozoru niemożliwej czynności i była z niej z tego powodu niezmiernie dumna.
– Twoja mama też niesamowicie gotowała – mruknął ojciec, gdy Hania podała mu smażone jajka. – Z niczego potrafiła zrobić niemal każde danie.
Roman uwielbiał zachwalać nieżyjącą już od osiemnastu lat Elizę. Zawsze gdy ją wspominał, na jego usta wkradał się delikatny, subtelny uśmiech rozjaśniający twarz. Nigdy nie przedstawił jej w złym świetle; była dla niego chodzącym ideałem. Hania zawsze zazdrościła ojcu tak wielkiej miłości, którą brutalnie przerwała śmierć matki.
– Życzę ci takiego szczęścia, jakie mnie spotkało – odezwał się nagle do córki, a jego ciemne oczy wypełniły się łzami.
Hania uśmiechnęła się delikatnie i ucałowała ojca w podrapany policzek.
– Żałuję, że nie mogłam jej poznać – przyznała.
Przyprowadziła Lidkę do kuchni i wszyscy zabrali się do jedzenia w ciszy, którą wypełniał plusk wody lecącej z zepsutego kranu. Hania lubiła wspólne posiłki wypełnione milczeniem, bo mimo wszystkich przeciwności zawsze w takich chwilach czuła, że ma dla kogo walczyć o lepsze jutro.

~*~

Często myślała o swojej mamie, zawsze wtedy, gdy szła do pracy. Przemierzając kolejne kręte, brukowane uliczki, znajomych ludzi i małe sklepy, tworzyła w swojej głowie obraz matki.
Nie miała okazji jej poznać – Eliza zmarła, gdy Hania miała nieco ponad rok. Żałowała tego, bo z opowieści ojca wynikało, że mama była wyjątkową osobą. Niestety, odeszła zaraz po porodzie w wyniku powikłań. Zdążyła jedynie zobaczyć Lidkę, po czym po prostu zamknęła oczy i już się nie obudziła.
Wiele razy Hania wyobrażała sobie, jak by wyglądało jej życie, gdyby mama nie zmarła tak wcześnie. Na pewno nie musiałaby tak szybko stać się samodzielna, miałaby dużą pomoc w opiece nad niepełnosprawną Lidką, wsparcie, którego jej zabrakło ze strony ojca i babci.
A gdyby Lidka nie urodziła się z pępowiną owiniętą wokół szyi i z powodu niedotlenienia nie byłaby upośledzona, mogłaby kontynuować naukę i w pełni zaopiekować się chorym ojcem.
Starała się nie narzekać, ale czasem obowiązki ją przerastały. Nigdy nie wiedziała, kiedy Lidka dostanie napadu paniki, kiedy tata znowu gorzej się poczuje, czy nie straci nowej pracy już po kilku tygodniach ani czy kiedyś jej życie choć trochę się ustabilizuje.
– Dzień dobry – powiedziała, wchodząc od tyłu do kawiarenki „Warszawska melodia”.
W wąskim korytarzyku, który prowadził do kuchni, dwóch garderób i głównej sali, w której bawili się goście, znajdował się jedynie długi okurzony dywan z wypalonymi przez papierosy dziurami oraz smukły drewniany wieszak na płaszcze. Tuż obok niego stał jej pracodawca, czterdziestojednoletni okoliczny pantoflarz niestroniący od alkoholu, Stefan Wyszkowski.
– Witaj, dziecino. Jak minął poranek? – Wyszkowski wyjął papierosa z ust i uśmiechnął się szeroko.
– Przyzwoicie – odparła Hania, zdejmując wiosenny płaszczyk. – Jaki mamy na dzisiaj repertuar?
– Dziesięć piosenek, na pewno powtórzysz dwie z ostatniego występu, ale o szczegóły pytaj Antka. On pewnie siedzi jak zwykle przy fortepianie i pisze te swoje miłosne piosenki. Możesz spróbować go oderwać, ale wątpię, bo nawet mnie się nie udało. – Wsadził z powrotem papierosa do ust, po czym wycofał się do kuchni. – Połamania nóg, dziecino!
Hania wzdrygnęła się, gdy weszła do garderoby. Nie przepadała za swoim szefem z wielu powodów: był słynnym kobieciarzem, który adorował każdą napotkaną kobietę. Ostatnio próbował nawet z Hanią, ale ta jakimś cudem odmówiła mu w tak łagodny sposób, że nawet tego nie zauważył i po kilku dniach dał sobie spokój. Mało tego, chyba każdy pracujący w kawiarni wiedział o łapówkach, jakie przyjmował od klientów. Niektórzy prosili jedynie o konkretną artystkę albo jakiś utwór, jednak niektórzy bywali tak obleśni, że proponowali noc z kelnerką za odpowiednio wysoką opłatą.
Wyszkowski często zgadzał się na takie paskudne traktowanie swoich pracownic. Na szczęście Hani do tej pory to nie spotkało, ale wiedziała, że istnieje pewna grupka mężczyzn, która mogłaby zapłacić Wyszkowskiemu za wieczór spędzony w jej towarzystwie i, mało tego, jej pracodawca pewnie by się na to zgodził.
Przywitała się z Gabrielą, jedyną kelnerką w tym lokalu, wyszła na scenę i zobaczyła Antka, nikomu nieznanego kompozytora, który właśnie siedział przy fortepianie i grał nieznaną jej melodię.
– Cześć. – Uśmiechnęła się do niego, a on na dźwięk jej głosu podniósł wzrok.
– O, Hania, jak dobrze cię widzieć. Co u ciebie słychać?
– Wszystko w porządku. Masz gotowe jakieś utwory na dzisiaj?
Przez kilka godzin ćwiczyli zaproponowane przez Antka piosenki. Hania próbowała ustalić na scenie mały układ taneczny, by jeszcze bardziej zachwycić przybyłych gości, jednak nigdy nie miała talentu do płynnych ruchów, więc dość szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Po co się kompromitować? Wystarczył jej piękny głos, który zachwycał męską część publiczności, a o to właśnie chodziło Wyszkowskiemu.
– Jest świetnie, Haniu, oby wyszło nam to wszystko wieczorem – rzekł Antek tuż po piętnastej. – Mam nadzieję, że przyjdziesz.
– Oczywiście, że tak – odparła, wycofując się do garderoby. – Przepraszam, ale muszę już uciekać. Do zobaczenia o piątej!
Nie miała wiele czasu, więc w biegu narzuciła na siebie płaszcz i popędziła w kierunku domu. Całą drogę myślała, co może przygotować na obiad, by Lidka wszystko zjadła ze smakiem. Miała bardzo wybredny gust.
Hania doszła prawie na róg swojej kamienicy, gdy nagle na kogoś wpadła i ledwo utrzymała równowagę. Spojrzała przed siebie i uśmiechnęła się na widok znajomej twarzy.
– Cześć. – Witor przeczesał palcami swoje jasne włosy. – O rany, jak dawno się nie widzieliśmy. Kiedy to było ostatnio? Jeszcze za czasów szkolnych!
Oszołomiona Hania pokiwała głową. Przecież to jej dobry kolega ze szkolnej ławki, Wiktor Jędrzejewski! Inteligentny i całkiem sympatyczny, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się tak nie wydawać: Hania wiedziała, że jego rodzina jest jedną z najbardziej zamożnych w dzielnicy. W dodatku jej przyjaciel to jedynak, wychowywany na zasadzie „co chcesz, to masz”. Mimo wszystko go lubiła, bo dla niej zawsze był bardzo miły.
– Tak, masz rację.
Tylko tyle była w stanie odpowiedzieć. Trochę się śpieszyła, a Wiktor wyglądał tak, jakby chciał z nią dłużej porozmawiać.
– Szkoda, że rzuciłaś szkołę – mówił dalej. – Brakowało nam cię. Co teraz robisz?
– Śpiewam – odparła szybko. – W kawiarence rewiowej „Warszawska melodia”. Posłuchaj, przepraszam cię, ale bardzo się śpieszę. Przyjdź na koncert dzisiaj wieczorem, to porozmawiamy – obiecała, wymijając go pośpiesznie.
– Przyjdę. – Uśmiechnął się łobuzersko, wsadzając dłonie w kieszenie.
Hania, wciąż oszołomiona niespodziewanym spotkaniem z dawno niewidzianym kolegą, nawet nie zauważyła, gdy znalazła się w mieszkaniu. Lidka siedziała u ojca na łóżku i słuchała jego kolejnej opowieści o Elizie.
Przygotowała rosół, na który od dawna już miała ochotę, ugotowała jeszcze trochę fasolki, by jakoś urozmaicić dzisiejszy obiad. Gdy usadziła Lidkę przy stole i cała trójka zabrała się do jedzenia, Roman nagle upuścił widelec.
– Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, patrząc na Hanię.
Dziewczyna jedynie pokręciła głową.
– Jestem trochę zmęczona.
– Zauważyłem. Nie boli cię gardło? Śpiewasz tyle godzin, przecież możesz zrobić sobie krzywdę. Najpierw te długie próby, a później sześciogodzinne występy. Dobrze, że jeszcze możesz mówić.
Hania westchnęła, nic nie odpowiadając. Ojciec wrócił do jedzenia, nie poruszając więcej tematu.
Owszem, Hania nie czuła się najlepiej, ale wynikało to ze spotkania z Wiktorem. Nie powinna zapraszać go na występ, gdyż pamiętała sytuację między nimi w szkole. Traktowano ich jak parę, mimo że byli dobrymi przyjaciółmi. Wiktor kilka razy wyznawał jej, co do niej czuje, ale ona nie była gotowa na związek z chłopakiem. Później musiała przerwać naukę z powodu śmierci babci; kontakt ze szkolnymi kolegami niemal się urwał, także z Wiktorem.
Po skończonym posiłku Hania szybko pozmywała i pożegnała się z rodziną.
– Będę po północy.
Zamknęła drzwi na klucz, by przypadkiem Lidka nigdzie nie wyszła, po czym pośpiesznie po raz drugi tego dnia skierowała kroki w kierunku kawiarni, gdzie znowu miała dać dzisiaj występ.
Gdy weszła do garderoby, pierwsze, co ujrzała, to błyszcząca biała sukienka posypana obficie brokatem. Usiadła na krześle i spojrzała w swoje odbicie w ogromnym lustrze, które zajmowało całą ścianę. Widok pobladłej twarzy niespecjalnie ją zachwycił. Musiała zrobić sobie porządny makijaż, by zamaskować wszelkie niedoskonałości. Na scenie trzeba wyglądać olśniewająco – to usłyszała, gdy tylko przyjęto ją do pracy w „Warszawskiej melodii”.
Na policzki nałożyła puder, a jasnoniebieskie oczy podkreśliła jasnym cieniem do powiek i tuszem do rzęs. Musiała zakryć piegi rozsiane po całej twarzy i dekolcie. Lubiła je, ale Wyszkowski kazał jej za każdym razem je maskować. Musiała być piękna i powabna, a nie urocza – kolejne wskazówki jej pracodawcy, do których powinna się dostosować, dlatego nałożyła na usta czerwoną szminkę.
Po wszystkim wyglądała zupełnie inaczej, jak porcelanowa lalka. Jeszcze śmieszniej leżał na niej ten pstrokaty strój. Najgorszą częścią była jednak opaska do włosów, poprzeplatana pawimi piórami. Hania od dawna prosiła Wyszkowskiego, by nie musiała zakładać tego paskudztwa, gdyż miała na nie alergię i tylko cudem udawało jej się nie kichać na scenie, ten jednak nawet nie chciał o tym słyszeć.
Kiedy była zupełnie gotowa, do występu zostało zaledwie piętnaście minut. Nawet stąd słyszała głosy z wielkiej sali, gdzie przybywali goście, w większości mężczyźni, spragnieni występu ślicznej i zmysłowej śpiewaczki.
To zawsze w takich momentach Hanię gwałtownie zalewała fala przerażenia. Za każdym razem martwiła się przed występem, mimo że śpiewała od ponad dwóch lat. A co, jeśli zapomni tekstu i zrobi z siebie pośmiewisko? Co, jeśli ta głupia, błyszcząca sukienka nagle się rozepnie? A jeśli alergia da o sobie znać w najgorszym możliwym momencie, czyli podczas wydawania najwyższych dźwięków? A jeśli zostanie wygwizdana?
– No chodź już, scena jest twoja. – Antek wszedł do ciasnej garderoby tylko na moment, by ją o tym poinformować.
Sprawdziła, czy buty na wysokim obcasie są dobrze zapięte, ostatni raz poprawiła długie włosy i wyszła na korytarz. Skierowała się ku scenie, przypominając sobie tytuły piosenek, jakie miała zaśpiewać. Słyszała wyraźnie tubalny głos Wyszkowskiego, który ją zapowiadał. Wzięła głęboki wdech i myśląc o tacie i Lidce, wyszła na scenę.
Najpierw kilka reflektorów gwałtownie oświetliło jej twarz, jednak szybko się do nich przyzwyczaiła. Uśmiechnęła się delikatnie, tak jak uczył ją Wyszkowski, po czym zerknęła na publiczność.
– Witajcie, moi drodzy – rzekła drżącym głosem. Miała nadzieję, że nikt jeszcze nie zauważył jej olbrzymiej tremy. – Dzisiaj spędzimy wieczór przy spokojnej, jazzowej muzyce prosto z Ameryki. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy się doskonale bawić.
Minęła tylko krótka chwila, a już usłyszała dźwięk fortepianu. Policzyła do trzech i zaczęła śpiewać, najpierw niepewnie, przypominając sobie kolejne zwrotki. W połowie znacznie się rozluźniła, szło jej coraz lepiej, a gdy zaczął się drugi utwór, przerażenie niemal całkowicie zniknęło. Była w swoim żywiole – śpiewała dla publiczności i co ważniejsze, chyba wszystkim się podobało.
Po kilku piosenkach odważyła się odszukać wzrokiem Wiktora. Po cichu liczyła na to, że jednak nie przyjdzie, jednak zaraz go ujrzała – siedział samotnie z tyłu, trzymając w dłoni kufel z piwem. Wpatrywał się w nią niezwykle intensywnie, co sprawiło, że od razu spłonęła rumieńcem i omal nie pomyliła tekstu.
Występ trwał do wpół do dwunastej. Jak zwykle gdy obwieściła, że to koniec koncertu, przez tłum widzów przeszła fala niezadowolenia i głośnych próśb o powtórkę. Ona jednak wiedziała, co robić w takich sytuacjach – po prostu schodziła ze sceny i kierowała się od razu do swojej garderoby.
Szybko zaczęła zmywać z siebie makijaż i zdejmować tę tandetną sukienkę. Lubiła tę pracę, ale irytowały ją takie głupoty jak strój czy wygląd. Musiała błyszczeć, mienić się, by każdy skierował na nią wzrok, gdy wyjdzie na scenę. Ale czy nie najważniejszy był jej głos?
Niemal podskoczyła, gdy do jej garderoby wślizgnęła się jej dobra znajoma, Gabriela, która była tutaj kelnerką. W swoich kościstych dłoniach trzymała ogromny bukiet kwiatów.
– Hej, mała – mruknęła zachrypniętym głosem. – Twój wielbiciel kazał mi to przekazać. – Podała jej prezent. – Mówił, że nazywa się Wiktor i że będziesz wiedziała, od kogo to.
Hani serce od razu zabiło mocniej niż zwykle. Zaskoczona wpatrywała się w bogatą mieszankę różnokolorowych róż, lilii i tulipanów, zastanawiając się, skąd Wiktor zdobył o tej porze takie gatunki kwiatów.
– O Boże – tylko tyle wykrztusiła Hania. – Nie sądziłam, że tu przyjdzie ani że da mi takie coś…
– Może włóż to w wazon z wodą, przecież to zaraz zwiędnie. – Gabriela oparła się o zamknięte drzwi i wyciągnęła z kieszeni papierosa. – Chcesz? – Wyciągnęła paczkę w stronę Hani, ale ta pokręciła głową i zaczęła wyjmować z uszu kolczyki.
– Nie palę.
– Oj, mała, już dawno nie dostałam takiego podarunku – mruknęła po chwili Gabriela, wydmuchując z ust dym. – Wszyscy faceci lecą tu na śpiewaczki, a poczciwa kelnerka może liczyć jedynie na sprośnego klapsa w tyłek.
Hania chciała już uciekać do domu i przemyśleć wszystko na spokojnie, jednak najwyraźniej dzisiaj wszyscy chcieli z nią dłużej porozmawiać. Była już zmęczona i senna, pragnęła jedynie wsunąć się do łóżka i przespać resztę nocy.
– Pamiętaj, mała, że miłość nie istnieje. Faceci to podłe świnie, które interesuje jedynie wygląd. Jesteś brzydka, to odpadasz od razu. – Pogładziła swoje kręcone kruczoczarne włosy sięgające ramion. – Nigdy nie uwierzę w prawdziwe uczucie. Kwiaty to tylko przykrywka.
Hania chciała opowiedzieć jej o swoich rodzicach, ale ugryzła się w język. Gabriela chyba nie miałaby ochoty tego słuchać.
– Musisz być ostrożna. – Gabriela znowu wydmuchała dym papierosowy. – Masz śliczną buźkę i łagodne serce, a faceci na takie polują. – Pogroziła jej palcem. – Miej się na baczności.
Niedopałek wyrzuciła przez małe okno, po czym siadła na blacie, gdzie stały wszystkie kosmetyki Hani, założyła nogę na nogę i spojrzała uważnie na dziewczynę.
– Ale jesteś też bystra, przynajmniej na taką wyglądasz. Nie pozwól żadnemu facetowi kierować swoim życiem, bo już nigdy nie będziesz mogła się od niego uwolnić. Ja muszę spadać, mam daleko do domu, a padam na twarz. Trzymaj się, mała.
– Pa – wykrztusiła Hania, oniemiała zachowaniem Gabrieli.
Dziewczyna zeskoczyła zwinnie, pomachała ręką na pożegnanie i wyszła z garderoby. Hania westchnęła ciężko i spojrzała na kwiaty. Lubiła Gabrielę mimo jej specyficznego podejścia do życia, chociaż nie przepadała za tym, że ta nazywała ją „małą” – w końcu dzieliły je zaledwie trzy lata różnicy.
Musiała już iść do domu, by sprawdzić, czy Lidka już śpi i czy znowu nie zmoczyła łóżka. Wstawiła jedynie kwiaty do wazonu z wodą, narzuciła na ramiona płaszczyk i wyszła tradycyjnie tylnymi drzwiami. Szczerze się zdziwiła, gdy, idąc kamienną ścieżką, tuż przy furtce zobaczyła czekającego na nią Wiktora. Opierał się o ogrodzenie i wpatrywał w nią intensywnym wzrokiem, który od razu spowodował dziwne ciarki przebiegające po plecach Hani.
– Cześć – przywitał ją z łobuzerskim uśmiechem na ustach. Był nieco pijany, ale zachował trzeźwość umysłu. – Długo kazałaś na siebie czekać.
– Hej. – Odwzajemniła niepewnie uśmiech.
– Czy kwiaty doszły? – spytał, zagradzając jej drogę, gdy chciała przejść przez furtkę.
– Tak – odparła cicho, przerażona sytuacją, w jakiej się znalazła. – Wiktor, ja muszę już iść do domu.
– Ciągle przede mną uciekasz – przyznał Wiktor, odsuwając się nieco. – Pozwól, że cię odprowadzę.
– Dobrze, ale nie przeciągaj tego spaceru, bo nie mam na to czasu – zgodziła się niechętnie.
Marzyła, by odpocząć po tym ciężkim dniu, ale kolega ze szkolnej ławki jej to uniemożliwił; zaburzył porządek, jaki zawsze jej towarzyszył. Dzisiaj spotkała go po wielu miesiącach rozłąki, a ten wykorzystał tę sytuację.
Na początki milczeli; Hania czuła się skrępowana obecnością Wiktora. Jego dłoń co chwilę muskała jej rękę, czuła wyraźnie mocny zapach perfum mężczyzny, który unosił się wokół niego; miała wrażenie, że zaraz powietrze między nimi będzie można pociąć nożem.
– Dlaczego nie odpowiadałaś na moje listy? – spytał nagle Wiktor.
Hania przygryzła wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bo nie miała pojęcia, co mu odpisać? Bo była zajęta pracą i opieką nad Lidką i ojcem? Bo bała się, że Wiktor o niej nie zapomni?
– Nie było kiedy. Przepraszam.
– Nie musisz. Co słychać u Lidki?
Hania czuła, że niewiele obchodzi go jej młodsza siostra, bo do tej pory nigdy nie poruszał tego tematu. Wiedział, że Lidka jest chora i to mu wystarczyło. Teraz pewnie chciał jak najdłużej podtrzymać rozmowę.
– Bez zmian. – Wzruszyła ramionami.
Przeszli przez ulicę i niemal dotarli do kamienicy, gdzie mieszkała Hania.
– A twój tata? Wciąż jest chory?
Hania czuła się przytłoczona nie tylko męczącymi pytaniami Wiktora, ale i samą jego obecnością. Onieśmielał ją i przerażał jednocześnie. Pamiętała wszystkie jego wyznania, krążące po szkole pogłoski, że się spotykają, różne próby zaproszenia jej na randkę… Czy Wiktor przez ostatnie miesiące zdążył o niej zapomnieć? Nie była tego do końca pewna.
– Jest gorzej niż ostatnio – mruknęła w odpowiedzi, zatrzymując się. – Tutaj mieszkam. – Wskazała kamienicę, która powoli zaczynała przypominać ruinę.
Wtedy Wiktor nagle się ożywił. Chwycił gwałtownie Hanię za rękę i ścisnął ją mocno. Ta, zaskoczona tym gestem, nawet nie drgnęła, gdy objął ją w talii.
– Haniu, wyjdź za mnie – poprosił ją nagle. – Wiesz, że cię kocham i wierzę, że ty pokochasz mnie. Zaopiekujemy się twoją siostrą i tatą. Stać mnie na najlepsze ośrodki w Polsce, na leki… Tylko zgódź się na ślub.
Hania przez moment nie mogła poukładać w głowie chaotycznych myśli. Owszem, Wiktor kilka razy mówił jej, że mu się podobała, ale to nigdy nie były oświadczyny! Zwłaszcza teraz, gdy nie widzieli się kilka miesięcy, on nagle mówi jej takie rzeczy…
Nie była pewna, czy go kochała. Do tej pory nigdy się nad tym nie zastanawiała, a za każdym razem, gdy ten okazywał jej swoje uczucia, uciekała. Teraz przyszło jej się z tym zmierzyć, mimo że nie była gotowa.
Ale czy jej uczucia miały jakieś znaczenie, skoro ten obiecał jej opiekę nad rodziną? Mógł wiele pomóc: kupić potrzebne lekarstwa dla Lidki, zapewnić ojcu najlepszą w Warszawie opiekę lekarską, a kto wie, może i pobyt w sanatorium. Jego pieniądze zapewniłyby nowe mieszkanie, o którym do tej pory tak marzyła…
Może rzeczywiście zdoła go jeszcze pokochać? Narzeczeństwo to nie jest pełne zobowiązanie, więc w razie czego udałoby się jej jakoś z tego wyplątać.
Musiała się zgodzić, dla dobra rodziny. Ona to jakoś przeżyje. Ktoś w końcu musiał się poświęcić dla reszty, wypadło na nią. Trudno. Wiktor od dawna darzył ją uczuciem, zadba o nią, Lidkę i Romana… I najważniejsze, że oni będą szczęśliwi.
Wpatrywała się w ciemne oczy chłopaka, tocząc wewnętrzną walkę. Co jest ważniejsze – jej uczucia do Wiktora, a raczej ich brak, czy szczęście siostry i ojca? Pieniądze chłopaka tak wiele jej pomogą…
– Dobrze – wykrztusiła. – Wyjdę za ciebie.
Wiktor wydał z siebie głośny okrzyk radości, a Hania odniosła wrażenie, że właśnie popełniła jeden z największych błędów w swoim życiu.

________________________
 O Hani pisze mi się znacznie lepiej niż o Adamie, o czym świadczy długość rozdziału - ten ma ponad dziewięć stron.
Wasze blogi nadrobiłam, ale komentarze dodam dopiero w przyszłym tygodniu; miałam zrobić to w ten weekend, jednak miałam wesele i się z tym nie wyrobiłam. Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Następny rozdział za trzy tygodnie, 8 listopada.
Wasza Elif

9 komentarzy:

  1. Widzę, ze w tym opowiadaniu bedzie kilku głównych bohaterow i przeplatających sie wydarzeń i wątków, co bardzo mi odpowiada, bo to zawsze powoduje dynamizm i zwieksza atrakcyjność opowiadania, ze tak się wyrażę. Bardzo polubilam postac Hanki. Musiała wyjątkowo szybko dorosnąć i az trudno uwierzyć, ze tak swietnie sobie poradziła, ze znalazła tyle siły i samozaparcia. Jednoczesnie wcale nie sprawia wrażenia osoby, ktora rozmyśla nad tym, ze to dosc niesprawiedliwe. Ale coz, wtedy by raczej nie podołała. Biedna Lidka, bardzo jej wspolczuje, choc wydaje mi sie, ze łatwiej jest się ubrać niz zawiązać buty, tak z bledow merytorycznych. Ojciec... Ma w sobie jakas radość zycia, ale tez nie jest za wesoło... Rozumiem, czemu Hania sie zgodziła na propozycje Wiktora. Chciałabym wierzyć, ze pokocha kiedys tego chłopaka, ale chyba tak sie ni stanie. Ech... Ciekawe, jak to dalej sie potoczy. Pozdrawiam, zycze weny i zapraszam na zapiski-condawiramurs na nowosc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, przyznaję, trochę wątków tu wplotę :) I muszę bardzo uważać, by się w nich nie pogubić, ale zawsze w razie czego mam wszystko pięknie wypisane w moim zeszyciku.
      Rzeczywiście Hania musiała szybko dorosnąć. Hm, masz rację, może trochę przesadziłam z tymi sznurówkami, niedługo to poprawię.
      Zgodziła się z wielu powodów na oświadczyny Wiktora, ale co z tego wyniknie, napiszę później :)
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  2. Masz rację, bo mnie, również o wiele przyjemnej czytało się o Hani oraz jej rodzinie. Nie wiem dlaczego, ale postać Adama jest dla mnie nie zrozumiała i taka jakby nudna? Może to zresztą niewłaściwe określenie po prostu chyba muszę wczuć się w inne klimaty. Ta mała Lidka szczególnie mnie zaciekawiła biedne dziecko. Na pewno zgodzę się z poprzedniczką, chociaż nie wiem o jakim stopniu upośledzenia mówimy, że dużo łatwej jest się ubrać, niż zawiązać buty. Generalnie dziewczyny życie raczej nie rozpieszczało. Niepełnosprawny ojciec, upośledzona siostra, śmierć matki i babki.Poza tym konieczność utrzymania rodziny od czternastego roku życia, to ciężka sprawa. A właśnie czytałam tekst uważnie, ale w pewnym momencie trochę się zgubiłam . Hania ma teraz siedemnaście lat? Lidka jest o rok młodsza, a ich matka nie żyje od osiemnastu? Chyba coś poplątałam, ale muszę przyznać, że był to jedyny fragment, który pozostał niejasny dla mnie. W każdym razie trójeczka u Ciebie, Elif zasługuje u mnie na piątkę. Proszę wspomnij, kiedyś coś więcej o tej rodzinie, dobrze? Ja też coś napisałam po bardzo długiej przerwie krótko i na razie, niezbyt przejrzyście mi wyszło, ale wszystko wyjaśnię, tylko muszę koniecznie znaleźć kogoś do pomocy przy redagowaniu tekstu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem, czemu Adam idzie mi tak topornie. Może bardziej utożsamiam się z Hanią?
      Co do wieku - myślałam, że wszystko dobrze powyliczałam :P Już sięgam do mojego zeszyciku... Teraz Hania ma 19 lat, Lidka jest od niej rok młodsza. Mama dziewczyn zmarła przy porodzie, więc... 18 lat temu. Nie wiem, czy dobrze zaznaczyłam wiek Hani, może rzeczywiście gdzieś tam coś poplątałam. Przejrzę rozdział jeszcze raz i naniosę odpowiednie poprawki.
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  3. Czytając o Hani w pierwszym rozdziale, nie przypuszczam, że tak wygląda jej sytuacja rodzinna. Podziwiam dziewczynę, że daje sobie z opieką nad ojcem siostrą i prowadzeniem domu, dba o to, by nikomu niczego nie brakowało,a przy tym zachowuje jeszcze pogodę ducha. Szczególnie robi to wrażenie, bo przecież te wszystkie obowiązki spadły na nią, gdy była jeszcze bardzo młoda. Domyślam się, że bardzo szybko musiała przejść kurs dorosłości, co na pewno nie było łatwe.
    Nie sądziłam, że Hania tak szybko przyjmie oświadczyny Wiktora. Wiem, że miała mnóstwo rozsądnych powodów, by tak postąpić, ale chyba na jej miejscu rozsądniej byłoby chociażby raz pójść z mężczyzną na dłuższy spacer i dowiedzieć się, jaki jest. W końcu po tylu latach mógł się zmienić i to niekoniecznie na lepsze. Zastanawiam się, jak będzie wyglądał ich związek. Mam nadzieję, że życie Hani zmieni się na lepsze, ale że przez ostatnie miesiące mam ciężką sytuację rodzinną, to ostatnio ciągle widzę tę drugą stronę medalu, bo w życiu bywa różnie i przede wszystkim nieprzewidywalnie.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, Hania musi sobie radzić z wieloma problemami i to od wielu lat. Musiała błyskawicznie dorosnąć i zająć się bliskimi.
      Podczas oświadczyn w dużej mierze kierowała się rozumem. Pamiętała Wiktora z lat szkolnych, byli dobrymi przyjaciółmi, a później kontakt się urwał... Zgadzam się, nieco za szybko przyjęła jego oświadczyny, ale widziała w tym szansę na lepsze życie, i to nawet nie dla siebie, ale dla rodziny. Bała się, że jeśli odrzuci Wiktora, ten się od niej odsunie, a ona zostanie bez pomocy...
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  4. Przeczytałam ten rozdział już dawno i nawet byłam pewna, że go skomentowałam, ale widocznie coś mi się pomieszało.
    Zaskoczyła mnie trudna sytuacja Hani. Do tego rozdziału miałam w głowie obraz uroczej, utalentowanej dziewczyny i nawet do głowy mi nie przyszło ile musiała przejść i ile zapewni jeszcze przed nią. Chory ojciec, upośledzona młodsza siostra, brak matki, trudna sytuacja materialna. Z tym wszystkim musiała poradzić sobie młodziutka dziewczyna, a mimo wszystko nie poddała się i robi co może. Podziwiam. Naprawdę podziwiam. Zwłaszcza, że czas, w którym żyje nie jest łatwy. Zastanawia mnie tylko te wspomnienie o alergii i czy w tamtych czasach w Polsce diagnozowano tę chorobę. Słuchając rozmów moich dziadków, a nawet rodziców wydaje mi się, że zwykli ludzie nie leczyli się, a nawet nie wiedzieli, że mogą cierpieć na alergię.
    Zaskoczyło mnie pojawienie się Wiktora. Mało tego, chłopak jest od dawna zakochany w Hani. Jak widać jego uczucie nie osłabło z czasem. Szkoda tylko, że Hania nie jest pewna swoich uczuć i raczej nie kocha Wiktora (przynajmniej teraz). Zarówno oświadczyny jak i dosyć szybka zgoda dziewczyny były dla mnie kolejnym zaskoczeniem. To naprawdę smutne, że Hania chce wyjść za mąż bardziej z rozsądku niż miłości. Wszelkie nieszczęścia spadają na tę niewinną dziewczynę, dlatego mam nadzieję, że los się do niej uśmiechnie i małżeństwo z Wiktorem wbrew pozorom będzie udane i da jej szczęście.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest urocza i utalentowana, ale jednocześnie radzi sobie z wieloma przeciwnościami losu :)
      Hm... nie sprawdziłam ten alergii, poszperam, może rzeczywiście zrobiłam błąd. Niby uważałam, pisząc ten rozdział, ale i tak czasem przemycę kilka takich gaf...
      Wiktor był w Hani zakochany od wielu lat i to uczucie nie osłabło, ale zmieniło się w coś innego... Chociaż może o tym w następnych rozdziałach :)
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  5. Znalazłam się przez przypadek na Twoim blogu, zobaczyłam u góry rok 1937 i wiedziałam, że muszę tu zostać.
    Stwierdzam, że Twoje opowiadanie jest wspaniałe. Naprawdę, dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. To jest niewyobrażalne, jak bardzo współczuję Hani. Strasznie smutna postać. Trochę mnie gryzie język opowiadania. Mamy rok 1937, więc powienien być trochę bardziej staropowolski moim zdaniem.
    Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Dzisiaj ma się podobno pojawić nowy rozdział, więc wyczekuje go nieustannie.
    Pozdrawiam i weny życzę
    Tosia z Podniebne marzenie

    PS Boję się czasów wojny, ja tak kocham taką sielankę... :)

    OdpowiedzUsuń

Za zostawiony spam będę gryźć.

Mrs Black bajkowe-szablony